środa, 21 sierpnia 2013

Prolog

Akt pierwszy:
Trzy sekundy

Potrzebowałaś trzech sekund, by podjąć decyzję. 
I to były najdłuższe trzy sekundy w całym twoim życiu.
Pierwsza była niczym niebo
Nigdy nie wierzyłaś w Boga, ale w tej chwili miałaś wrażenie, że to on postawił go na twojej drodze. Uwielbiałaś jego głos, nawet wtedy, gdy na ciebie krzyczał. Uwielbiałaś jego śmiech, choć tak często cię nim zarażał. Uwielbiałaś sposób, w jaki jego ramiona chroniły cię przed upadkiem. I uwielbiałaś wyczuwać jego dłoń w swojej. W takich momentach trafiałaś za życia do raju, choć wątpiłaś w jego istnienie. Był twoim lekiem na zło świata. Narkotykiem. Osłodą gorzkiej i bolesnej egzystencji. Otchłań właśnie próbowała ci to wszystko zabrać.  
Nie mogłaś ponownie stracić całego świata.
Druga przypominała ziemie
Ktoś wyrzucił cię z nieba i wylądowałaś na bruku z głośnym hukiem. Podniosłaś się, jak jeleń, którego przyjechała kiedyś ciotka, choć w przeciwieństwie do niego nie kopnęłaś kopytem w maskę samochodu. Głównie dlatego, że nie miałaś kopyt i nikt cię nie potrącił. Przecież ludzie wielokrotnie sprowadzali cię na ziemie. Nigdy wcześniej, jednak to tak cię nie dotknęło. Dopiero obserwując rosnące przerażenie w jego oczach, poznałaś prawdziwe oblicze bólu. W ten oto sposób chłopak dzięki, któremu trafiałaś do nieba, jednocześnie cię z niego wykopał. Chyba jednak do końca tego nie przemyślał. Nie byłaś w końcu już strachliwą ośmiolatką.  
Byłaś dziewczyną, która jest w stanie podpalić świat i z uśmiechem podziwiać trawiącego go płomienie.
Trzecia była, jak piekło.
Powinna ogarnąć cię pustka i bezsilność. Powinnaś trwać w otępieniu razem z resztą, a tymczasem twoje ciało napędzała adrenalina. Teoretycznie nie mogłaś zrobić nic. Ta myśl nasączona piekielną męką złamała ci serce na dwie niekoniecznie równe części. Nigdy nie należałaś do grona księżniczek, czekających na rycerza. Wolałaś sama uciec z wieży i rozprawić się ze smokiem. Dlaczego niby teraz miałaś pozostać bezsilna? Choć zniknął w bezdennej ciemności to ciągle miałaś przed oczami jego twarz. To wystarczyło. Odetchnęłaś głęboko. Na twoich ustach uformował się pokrętny uśmiech. Ścisnęłaś mocniej sztylet i podchodząc do krawędzi urwiska postawiłaś jeden krok za dużo.
Podczas czwartej sekundy, kiedy to spadałaś z olbrzymiej wysokości, nie słuchałaś wcale krzyków przyjaciół. Przez głowę przeszła ci jedna myśl. Skierowałaś ją do słodyczy nieba, twardości ziemi i cierpień piekła w postaci tego jednego chłopaka.
Nie mogłam pozwolić ci samotnie ratować świata. Jakby ci się udało uważałbyś się za lepszego ode mnie, a oboje wiemy, że to byłoby kłamstwo.

 Akt drugi:
Upadek

Modliłeś się. Codziennie. Do Boga, który nie słuchał twoich próśb. Płakałeś żarliwie, prosząc go o cofnięcie czasu. Krzyczałeś z rozpaczą, chcąc, by mama wróciła do domu. Do ojca. Do ciebie. Dorosłeś, nie odwracając się od nadziei. Ciągle była przy tobie, kiedy ją odwiedzałeś. Nie opuszczała cię, gdy kobieta wrzeszczała na twój widok, wyrywała się z miejsca i próbowała uwolnić z krępujących ją więzów. Cały czas wierzyłeś, że będzie dobrze. I nagle przestałeś. 
Rozumiesz. Po wielu latach udręki zrozumiałeś wszystko. Po wielu latach obwiniania i nie akceptowania samego siebie pojawiło się zrozumienie. Pojawiło się wraz z z nią i sarkastycznym uśmiechem. Ciągle przypominałeś sobie wasze, prawdziwe i pierwsze spotkanie. Było słodkie. W tonacji raczej moll. Stała naprzeciwko, wpatrując się w ciebie tymi swoimi do bólu zielonymi oczami. Widziałeś w nich źle skrywaną pogardę i kpinę. Nie wiedziałeś natomiast, skąd u takiej dziewczyny brało się tyle nienawiści, która zatruwała jej serce i krzywiła osąd.
      Czujesz. Nie wszystko było proste. Och, wręcz przeciwnie! Na początku nie rozumiałeś niczego, a zwłaszcza jej zachowania... Była niedostępna. Wredna. Ostrzegali cię, że zbliżenie się do niej graniczy z samobójstwem. Mieli rację, choć nie do końca w taki sposób, jak myśleli. Świat się skończył. Świat nie istniał. Świat, jaki znałeś runął do morza pewnej nocy, a ty upadłeś razem z nim.
      Nienawidzisz. To ona znalazła do ciebie drogę w labiryncie niewypowiedzianych słów. To ona wyciągnęła do ciebie dłoń jako pierwsza. To ona pomogła ci wstać. I zrozumiałeś. Pojąłeś całą jej nienawiść. Całą jej potęgę i gorycz. I najgorszym faktem nie okazała się bezsilność. Najgorszym faktem była sama prawda i to, że zacząłeś nienawidzić razem z nią.
     Walczysz. Codziennie. Popełniłeś wiele błędów. Ufałeś nie zawsze tym ludziom, co trzeba. Pozwalasz odbierać jej oddech. Właściwie robisz to nieświadomie. Masz wrażenie, że w jej dłoniach jesteś jedynie marionetką, choć są chwile, w których oboje zapominacie o nienawiści. Boisz się ich i nie możesz doczekać jednocześnie. Skradła ci serce, zostawiając w jego miejscu krwawiącą ranę. Chyba nawet nie chcesz, by się zagoiła. Czując ból, przypominasz sobie o życiu. Musisz walczyć, by przetrwać. By nie stała się twoim końcem. By nie stała się twoją śmiercią.
     To byłaby piękna śmierć.
          


***
Kiedy pisałam "to" w nocy wydawało się mieć sens. Początkowo byłam tez zadowolona, ale przeczytałam całość kilka razy i wrażenie prysło niczym bańka mydlana. Hm... Nie odpowiadam za regularność dodawania rozdziałów, ale ta historia będzie stosunkowo inna od wszystkiego, co dotychczas pisałam. Zdjęcia bohaterów wykonałam sama. Tak, wiem, nie są superhiperekstra, ale mi się podają i to się liczy. Ugh, wakacje! Come back! *koniec mojego bredzenia*

Obserwatorzy