wtorek, 3 września 2013

Rozdział 1: Scarlett

"W nas jest raj, piekło i do obu szlaki."
Jacek Kaczmarski

    Na początku Bóg stworzył niebo i ziemie. Wszystko było pogrążone w chaosie i ciemności, a wzburzone wody kłębiły się wkoło, dopóki Stwórca nie nadał światu kształtu.
    Później powstało światło, a Bóg, widząc, że światłość jest dobra oddzielił ją od ciemności.
    To był pierwszy błąd.
    Początkowo anioły nie potrafiły kochać, jedynie uwielbiały swojego Pana. Były stróżami, opiekunami, posłańcami, niczym więcej. Aż nastał dzień upadku. Aż najbliższy Bogu anioł, Gwiazda Zaranna zwany również Lucyferem, pokochał.
    Stracił skrzydła. Stracił ukochaną. Poczuł, walczył i przegrał. Stał się Szatanem, a wraz z nim z raju wyrzucono i innych aniołów, których od tej pory nazywano Upadłymi. W niebie panował rozłam.
    I to był drugi błąd.
    Po wyrzuceniu Adama i Ewy z Edenu, wielokrotnie Szatan, sprowadzał ludzi na ścieżkę ciemności. Bóg widząc, jak cierpią ci, stworzeni na Jego podobieństwo uznał, że zasługują na ochronę, lecz nie aniołów. Bunt był tego dowodem.
    Uformował, więc z wody, ognia, ziemi, powietrza i czystej energii istoty, które miały strzec nie tylko ludzi, ale również równowagi. Gdy główne żywioły oddaliły się w cztery strony świata Bóg spojrzał na swoje piąte dzieło i tchnął w nie dusze.
    I to był trzeci błąd.

***

    Sądziłem, że zasługuję na spokój.
    Na zwyczajne urodziny, matkę, które umie gotować i kompromituje cię przed dziewczynami oraz roztrzepanego, wiecznie coś gubiącego ojca. Na nudne randki z kimś, kto średnio mnie pociąga i interesuje. Na kłótnie z kumplami.
    Sądziłem, że zasługuję na nudę pełną gębą.
    Tymczasem, jaka jest rzeczywistość?
    Nie mam szans na zwyczajne urodziny, odkąd na jednej z imprez usiłowano mnie zabić. Nie mam szans na świetnie gotującą mamę, bo przebywa na oddziale psychiatrycznym. Nie mam szans na roztrzepanego tatę, który nie może sobie na coś takiego pozwolić. Nie mam szans na nudne randki, ani na kłótnie z kumplami.
Nie mam w sumie kumpli, a dziewczyny jakoś do mnie nie lgną. Znaczy podoba mi się Deborah. Tyle, że ona widzi we mnie jedynie przyjaciela, a gdy chce ją gdziekolwiek zaprosić to jej młodszy brat – Grant, za każdym razem nam przeszkadza. Dno, prawda?
    Nawet nie chodzi, że jestem szpetny, czy coś. Nie wspominałem po prostu, że osobą, która chciała mnie zabić, była moja własna matka i dlatego, resztę życia spędzi wśród szaleńców. Nieważne, ile lat minęło od tego dnia. W miasteczku takim, jak Freeport pewne incydenty przechodzą do historii.
    Moje siódme urodziny niewątpliwie zaliczały się do takich wydarzeń.
   Próbowałem odciąć się od przeszłości, ale niestety łatwe było to jedynie w teorii. Ojciec przestał odwiedzać mamę. W sumie go nie winiłem. Mi samemu było ciężko, gdy wyrywała się z krępujących ją więzów i syczałe te wszystkiego okropieństwa. W jej oczach byłem potworem.
    Kilka lat temu postanowiłem już jej nie oglądać. Myślałem, że jej stan się poprawi i wróci do domu. Były to, jednak złudne marzenie, bo ona wciąż zapewniała terapeutów o konieczność mojej śmierci. Wynająłem nawet detektywa, który miałby zbadać początek jej choroby. Facet nic nie znalazł, więc ponownie ją odwiedzałem. Nie chciałem, by była samotna, opowiadałem, co u taty, jej starych koleżanek... Czasami sprawiała wrażenie, jakby jej przechodziło, ale było to tylko chwilowe.
    Moją rutyną stało się, przeglądanie listy gości. Zwykle pojawiało się na niej jedynie moje nazwisko. Aż do tego poranka, bo przy dacie wskazującej wczorajszy dzień, nie widniał mój podpis. W odpowiedniej rubryczce ktoś starannie zapisał "Scarlett Falco."
    Pozornie nic niezwykłego. Nie przypominałem sobie żadnej dziewczyny z liceum o takim imieniu i nazwisku. Znałem natomiast Jonathana Falco, który był moim rówieśnikiem i szkolnym casanovą równocześnie. Może owa Scarlett, więc jego matką? Tylko, co ona miałaby robić w zakładzie psychiatrycznym?
    Dzisiejszą naukę rozpoczynał godzinny wykład na temat wojny secesyjnej. Lubię historię, ale niestety, mój obecny nauczyciel nie potrafił zaciekawiać opowieściami, a swój wywód, co chwilę przerywał monotonnym "yyy..." Miałem, choć trochę przyzwoitości, by nie pochrapywać z głową na ramieniu, jak, co niektórzy, choć za to cały czas analizowałem swoje odkrycie, o którym jeszcze nie poinformowałem Deborah.
    To naprawdę było coś. Mamy nikt poza mną nie odwiedzał, więc ta Scarlett musiała mieć jakiś powód. Tylko jaki? Może wiedziała, dlaczego to wszystko się tak potoczyło? Wydawało mi się, że ten jeden szczegół był światełkiem w tunelu. To mógł być brakujący element puzzli.
    - Unia, na czele z Abrahamem Lincolnem, pokonała Konfederację, jednak yyy... poniesione wówczas straty były ogromne. Choć zniesiono yyy... niewolnictwo to yyy... śmierć poniosło ponad pół miliona ludzi - ostatni wyraz zagłuszył dzwonek i wszyscy pospiesznie wstali, chcąc uciec przed pracą domową.
    Nic dziwnego. Do końca roku szkolnego został miesiąc i nikomu nie chciało się, siedzieć przy książkach, jeśli mogli pojechać nad wybrzeże zatoki.
    - Dlaczego przez całą historię patrzyłeś na Johna? - Pyta Deborah, kiedy wychodzimy z sali, a ja posyłam jej pogodny uśmiech i opowiadam o porannym odkryciu wraz ze swoją hipotezą. - Boże, Dan, naprawdę twoja aspołeczność mnie przeraża. Scarlett Falco to nie jest jego matka, a siostra. Chodzi do klasy z Grantem i naprawdę nasłuchałam się o jej wybrykach. Nie obchodzi jej licealny wyścig za popularnością. Właściwie to chyba w ogóle mało ją obchodzi. Słyszałam, że jest notowana.
   Czegoś takiego się nie spodziewałem. Właściwie nie spodziewałem się po Deborah konkretniej reakcji. Myślałem, że tak, jak ja będzie podekscytowana, a tymczasem ona spoglądała na mnie z dozą rozbawienia. Tak się patrzy na małe dzieci, a nie na prawie pełnoletnich chłopaków! Uraziła moją męską dumę.
   Westchnąłem cicho, wyjmując z szafki podręcznik do zaawansowanej biologii i zatrzasnąłem drzwiczki ze złością. Oto właśnie cała postawa kobiet. W jednej chwili mogą zepsuć ci swoim realizmem nawet najpiękniejsze chwile. Dzięki, Deb.
   - To ona - powiedziała, wskazując przechodzącą obok grupkę uczniów. Właśnie miałem ją upomnieć, że to nieładnie tak kogoś pokazywać palcem, gdy dziewczyna, idąca najbliżej posłała nam złowrogie spojrzenie.
   Normalnie pewnie bym się zarumienił, czy coś, bo w końcu zostałem przyłapany na gapieniu się, ale tym razem odwzajemniłem spojrzenie dziewczyny. To chyba była Scarlett i wbrew moim przypuszczeniem wcale nie była podobna do brata. Wręcz przeciwnie. Mi przypominała greckie boginie zemsty - Erynie.
   Znaczy ja je tak sobie wyobrażałem, bo nie wyglądała, jakiś potwór. Po prostu pasowała za to na uosobienie gniewu.
   Rude, sięgające pasa włosy, wydawały się przyciągać spojrzenia. Miała jasną, choć nietrupio bladą cerę, która usłana była, na nosie i pod oczami, piegami. Najbardziej natomiast zaciekawiły mnie jej oczy barwy intensywnej zieleni. Usta wykrzywiła w dziwnym grymasie, który raczej nie wyglądał, jako zachęcający do rozmowy. To albo te motocyklowe, ciężkie buty. Sprawiała wrażenie zdenerwowanej, ale gdy tylko wróciła do rozmowy z towarzyszką jej rysy, jakby złagodniały.
   Deborah chyba, jednak miała racje. Mam aspołeczne skłonności, jeśli dotychczas jej nie zauważyłem.

***

   - Robisz minę - stwierdziła Tori poważnie, posyłając mi spojrzenie w stylu "nie mam ochoty na niepotrzebne dyskusje."
   - Może mam taką twarz? - Pytam cierpko, a ona wzdycha ciężko.
   Tori tylko udaje taką ważną. W rzeczywistości, choć sama jest opanowana to zależy jej przede wszystkim na spokoju. Nie lubi, gdy ktoś się kłóci, na kogoś gniewa... Próbuje za wszelką cenę utrzymać zgodę między wszystkimi, na których ma wpływ. Trudno to zrozumieć, dopóki się tego nie doświadczy. Moim zdaniem byłby z niej niezły dyplomata, ale ona sama nie bawi się w politykowanie. Pod tym względem kształt jej paznokci jest o wiele ciekawszym tematem.
   Choć Septemus miała rację to wcale się z nią nie zgadzałam. Naprawdę nie byłam w nastroju do matczynych wykładów, które potrafiła serwować. No w sumie w porównaniu z Fran była cienka w uszach, ale brunetka do osobna kategoria. Liga sama w sobie, jeśli o to chodzi.
   - Znam cię odkąd miałaś dziewięć lat, więc uwierz mi, rozróżniam twoje grymasy. Co tym razem cię wkurzyło? Tamten chłopak? Na twoim miejscu cieszyłabym się, gdyby na mnie spojrzał. To ciasteczko!
   Wielkim plusem Tori były momenty, kiedy po spojrzeniu na mnie, wiedziała, że powinna się zamknąć i zakończyć temat. Tym razem, jednak jej talent chyba nie zadziałał, bo pomimo moich mentalnych próśb, kontynuowała:
   - Jesteś ładna... Gdybyś tylko się umalowała i odpowiednio ubrała, na pewno zaprosiłby cię na randkę. Pozbądź się też tych butów. Emily chyba kazała ci je wyrzucić, prawda?
   Gdy byłam młodsza, prosiłam Boga o dar cierpliwości. I nadal go, kurde, nie dostałam.
   Torin Septemus łatwo było mówić. Była śliczna. Jej blond włosy otaczały jej twarz i sięgały nieco za ramiona. Zawsze chciałam być blondynką i mieć niebieskie oczy. No i nieskazitelną cerę. Tymczasem, co? Urosłam na małego piegusa ze stosunkowo niewielkim biustem.
   Zresztą nawet, jeśli ktoś by się mną zainteresował to kodeks tego zabraniał. Wszelkie spoufalanie się z ludźmi było zakazane. Co prawda na przestrzeni wieków, znajdowali się śmiałkowie, którzy ryzykowali, ale zwykle źle to się kończyło. Dla obu stron. Skąd to wiem?
   Kilka lat temu nosiłam na zębach aparat ortodontyczny. Odwiedzając lekarza, szczepiłam się nim z moim rówieśnikiem Jakiem. Wiecie, jakie to uczucie, kiedy dosłownie przechodzi przez was prąd? Kiedy ląduje na drugim człowieku, a wy jesteście jego źródłem? Owe iskierki są niczym w porównaniu z tym, co mogło się wydarzyć. Ostatecznie młody Nicolls mógł mieć zawał.
   Wyobrażacie sobie zawał w wieku jedenastu lat? Ja też nie.
   Lepiej być uważaną za chamską, złośliwą i wredną niż mieć kogoś na sumieniu. Takie przynajmniej było moje odczucie. 
   - Scar! - Piszczy Tori, wskazując palcem na kierunek, z którego przyszłyśmy i odwracam się, by zobaczyć, jak Jonathan rozmawia z Moreenem. Obaj chłopcy przenoszą na mnie wzrok, a ja już wiem, o czym rozmawiają.
   Tego wieczoru pytanie, co robiłam u Evy Moreen padnie niejednokrotnie. Chyba czas wymyślić przekonującą wymówkę.

***

Boże, jutro mam pierwszy sprawdzian z biologii, a to drugi dzień szkoły. Chce umrzeć. Spóźniłam się cztery minuty na autobus i musiałam czekać na następny prawie dwie godziny. ._.
Natomiast, co do rozdziału to w przeciągu dwóch tygodni powinien pojawić się następny, ale nie obiecuję, bo rożnie może wyjść. Przepraszam za narrację. To było silniejsze ode mnie. Mam również nadzieję, że się nie zawiedliście.

Obserwatorzy