"W nas jest raj, piekło i do obu szlaki."
Jacek Kaczmarski
Jacek Kaczmarski
Później powstało światło, a Bóg, widząc, że światłość jest dobra oddzielił ją od ciemności.
To był pierwszy błąd.
Początkowo anioły nie potrafiły kochać, jedynie uwielbiały swojego Pana. Były stróżami, opiekunami, posłańcami, niczym więcej. Aż nastał dzień upadku. Aż najbliższy Bogu anioł, Gwiazda Zaranna zwany również Lucyferem, pokochał.
Stracił skrzydła. Stracił ukochaną. Poczuł, walczył i przegrał. Stał się Szatanem, a wraz z nim z raju wyrzucono i innych aniołów, których od tej pory nazywano Upadłymi. W niebie panował rozłam.
I to był drugi błąd.
Po wyrzuceniu Adama i Ewy z Edenu, wielokrotnie Szatan, sprowadzał ludzi na ścieżkę ciemności. Bóg widząc, jak cierpią ci, stworzeni na Jego podobieństwo uznał, że zasługują na ochronę, lecz nie aniołów. Bunt był tego dowodem.
Uformował, więc z wody, ognia, ziemi, powietrza i czystej energii istoty, które miały strzec nie tylko ludzi, ale również równowagi. Gdy główne żywioły oddaliły się w cztery strony świata Bóg spojrzał na swoje piąte dzieło i tchnął w nie dusze.
I to był trzeci błąd.
***
Sądziłem, że zasługuję na spokój.
Na zwyczajne urodziny, matkę, które umie gotować i kompromituje cię przed dziewczynami oraz roztrzepanego, wiecznie coś gubiącego ojca. Na nudne randki z kimś, kto średnio mnie pociąga i interesuje. Na kłótnie z kumplami.
Sądziłem, że zasługuję na nudę pełną gębą.
Tymczasem, jaka jest rzeczywistość?
Nie mam szans na zwyczajne urodziny, odkąd na jednej z imprez usiłowano mnie zabić. Nie mam szans na świetnie gotującą mamę, bo przebywa na oddziale psychiatrycznym. Nie mam szans na roztrzepanego tatę, który nie może sobie na coś takiego pozwolić. Nie mam szans na nudne randki, ani na kłótnie z kumplami.
Nie mam w sumie kumpli, a dziewczyny jakoś do mnie nie lgną. Znaczy podoba mi się Deborah. Tyle, że ona widzi we mnie jedynie przyjaciela, a gdy chce ją gdziekolwiek zaprosić to jej młodszy brat – Grant, za każdym razem nam przeszkadza. Dno, prawda?
Nawet nie chodzi, że jestem szpetny, czy coś. Nie wspominałem po prostu, że osobą, która chciała mnie zabić, była moja własna matka i dlatego, resztę życia spędzi wśród szaleńców. Nieważne, ile lat minęło od tego dnia. W miasteczku takim, jak Freeport pewne incydenty przechodzą do historii.
Moje siódme urodziny niewątpliwie zaliczały się do takich wydarzeń.
Próbowałem odciąć się od przeszłości, ale niestety łatwe było to jedynie w teorii. Ojciec przestał odwiedzać mamę. W sumie go nie winiłem. Mi samemu było ciężko, gdy wyrywała się z krępujących ją więzów i syczałe te wszystkiego okropieństwa. W jej oczach byłem potworem.
Kilka lat temu postanowiłem już jej nie oglądać. Myślałem, że jej stan się poprawi i wróci do domu. Były to, jednak złudne marzenie, bo ona wciąż zapewniała terapeutów o konieczność mojej śmierci. Wynająłem nawet detektywa, który miałby zbadać początek jej choroby. Facet nic nie znalazł, więc ponownie ją odwiedzałem. Nie chciałem, by była samotna, opowiadałem, co u taty, jej starych koleżanek... Czasami sprawiała wrażenie, jakby jej przechodziło, ale było to tylko chwilowe.
Moją rutyną stało się, przeglądanie listy gości. Zwykle pojawiało się na niej jedynie moje nazwisko. Aż do tego poranka, bo przy dacie wskazującej wczorajszy dzień, nie widniał mój podpis. W odpowiedniej rubryczce ktoś starannie zapisał "Scarlett Falco."
Pozornie nic niezwykłego. Nie przypominałem sobie żadnej dziewczyny z liceum o takim imieniu i nazwisku. Znałem natomiast Jonathana Falco, który był moim rówieśnikiem i szkolnym casanovą równocześnie. Może owa Scarlett, więc jego matką? Tylko, co ona miałaby robić w zakładzie psychiatrycznym?
Dzisiejszą naukę rozpoczynał godzinny wykład na temat wojny secesyjnej. Lubię historię, ale niestety, mój obecny nauczyciel nie potrafił zaciekawiać opowieściami, a swój wywód, co chwilę przerywał monotonnym "yyy..." Miałem, choć trochę przyzwoitości, by nie pochrapywać z głową na ramieniu, jak, co niektórzy, choć za to cały czas analizowałem swoje odkrycie, o którym jeszcze nie poinformowałem Deborah.
To naprawdę było coś. Mamy nikt poza mną nie odwiedzał, więc ta Scarlett musiała mieć jakiś powód. Tylko jaki? Może wiedziała, dlaczego to wszystko się tak potoczyło? Wydawało mi się, że ten jeden szczegół był światełkiem w tunelu. To mógł być brakujący element puzzli.
- Unia, na czele z Abrahamem Lincolnem, pokonała Konfederację, jednak yyy... poniesione wówczas straty były ogromne. Choć zniesiono yyy... niewolnictwo to yyy... śmierć poniosło ponad pół miliona ludzi - ostatni wyraz zagłuszył dzwonek i wszyscy pospiesznie wstali, chcąc uciec przed pracą domową.
Nic dziwnego. Do końca roku szkolnego został miesiąc i nikomu nie chciało się, siedzieć przy książkach, jeśli mogli pojechać nad wybrzeże zatoki.
- Dlaczego przez całą historię patrzyłeś na Johna? - Pyta Deborah, kiedy wychodzimy z sali, a ja posyłam jej pogodny uśmiech i opowiadam o porannym odkryciu wraz ze swoją hipotezą. - Boże, Dan, naprawdę twoja aspołeczność mnie przeraża. Scarlett Falco to nie jest jego matka, a siostra. Chodzi do klasy z Grantem i naprawdę nasłuchałam się o jej wybrykach. Nie obchodzi jej licealny wyścig za popularnością. Właściwie to chyba w ogóle mało ją obchodzi. Słyszałam, że jest notowana.
Czegoś takiego się nie spodziewałem. Właściwie nie spodziewałem się po Deborah konkretniej reakcji. Myślałem, że tak, jak ja będzie podekscytowana, a tymczasem ona spoglądała na mnie z dozą rozbawienia. Tak się patrzy na małe dzieci, a nie na prawie pełnoletnich chłopaków! Uraziła moją męską dumę.
Westchnąłem cicho, wyjmując z szafki podręcznik do zaawansowanej biologii i zatrzasnąłem drzwiczki ze złością. Oto właśnie cała postawa kobiet. W jednej chwili mogą zepsuć ci swoim realizmem nawet najpiękniejsze chwile. Dzięki, Deb.
- To ona - powiedziała, wskazując przechodzącą obok grupkę uczniów. Właśnie miałem ją upomnieć, że to nieładnie tak kogoś pokazywać palcem, gdy dziewczyna, idąca najbliżej posłała nam złowrogie spojrzenie.
Normalnie pewnie bym się zarumienił, czy coś, bo w końcu zostałem przyłapany na gapieniu się, ale tym razem odwzajemniłem spojrzenie dziewczyny. To chyba była Scarlett i wbrew moim przypuszczeniem wcale nie była podobna do brata. Wręcz przeciwnie. Mi przypominała greckie boginie zemsty - Erynie.
Znaczy ja je tak sobie wyobrażałem, bo nie wyglądała, jakiś potwór. Po prostu pasowała za to na uosobienie gniewu.
Rude, sięgające pasa włosy, wydawały się przyciągać spojrzenia. Miała jasną, choć nietrupio bladą cerę, która usłana była, na nosie i pod oczami, piegami. Najbardziej natomiast zaciekawiły mnie jej oczy barwy intensywnej zieleni. Usta wykrzywiła w dziwnym grymasie, który raczej nie wyglądał, jako zachęcający do rozmowy. To albo te motocyklowe, ciężkie buty. Sprawiała wrażenie zdenerwowanej, ale gdy tylko wróciła do rozmowy z towarzyszką jej rysy, jakby złagodniały.
Deborah chyba, jednak miała racje. Mam aspołeczne skłonności, jeśli dotychczas jej nie zauważyłem.
***
- Robisz minę - stwierdziła Tori poważnie, posyłając mi spojrzenie w stylu "nie mam ochoty na niepotrzebne dyskusje."
- Może mam taką twarz? - Pytam cierpko, a ona wzdycha ciężko.
Tori tylko udaje taką ważną. W rzeczywistości, choć sama jest opanowana to zależy jej przede wszystkim na spokoju. Nie lubi, gdy ktoś się kłóci, na kogoś gniewa... Próbuje za wszelką cenę utrzymać zgodę między wszystkimi, na których ma wpływ. Trudno to zrozumieć, dopóki się tego nie doświadczy. Moim zdaniem byłby z niej niezły dyplomata, ale ona sama nie bawi się w politykowanie. Pod tym względem kształt jej paznokci jest o wiele ciekawszym tematem.
Choć Septemus miała rację to wcale się z nią nie zgadzałam. Naprawdę nie byłam w nastroju do matczynych wykładów, które potrafiła serwować. No w sumie w porównaniu z Fran była cienka w uszach, ale brunetka do osobna kategoria. Liga sama w sobie, jeśli o to chodzi.
- Znam cię odkąd miałaś dziewięć lat, więc uwierz mi, rozróżniam twoje grymasy. Co tym razem cię wkurzyło? Tamten chłopak? Na twoim miejscu cieszyłabym się, gdyby na mnie spojrzał. To ciasteczko!
Wielkim plusem Tori były momenty, kiedy po spojrzeniu na mnie, wiedziała, że powinna się zamknąć i zakończyć temat. Tym razem, jednak jej talent chyba nie zadziałał, bo pomimo moich mentalnych próśb, kontynuowała:
- Jesteś ładna... Gdybyś tylko się umalowała i odpowiednio ubrała, na pewno zaprosiłby cię na randkę. Pozbądź się też tych butów. Emily chyba kazała ci je wyrzucić, prawda?
Gdy byłam młodsza, prosiłam Boga o dar cierpliwości. I nadal go, kurde, nie dostałam.
Torin Septemus łatwo było mówić. Była śliczna. Jej blond włosy otaczały jej twarz i sięgały nieco za ramiona. Zawsze chciałam być blondynką i mieć niebieskie oczy. No i nieskazitelną cerę. Tymczasem, co? Urosłam na małego piegusa ze stosunkowo niewielkim biustem.
Zresztą nawet, jeśli ktoś by się mną zainteresował to kodeks tego zabraniał. Wszelkie spoufalanie się z ludźmi było zakazane. Co prawda na przestrzeni wieków, znajdowali się śmiałkowie, którzy ryzykowali, ale zwykle źle to się kończyło. Dla obu stron. Skąd to wiem?
Kilka lat temu nosiłam na zębach aparat ortodontyczny. Odwiedzając lekarza, szczepiłam się nim z moim rówieśnikiem Jakiem. Wiecie, jakie to uczucie, kiedy dosłownie przechodzi przez was prąd? Kiedy ląduje na drugim człowieku, a wy jesteście jego źródłem? Owe iskierki są niczym w porównaniu z tym, co mogło się wydarzyć. Ostatecznie młody Nicolls mógł mieć zawał.
Wyobrażacie sobie zawał w wieku jedenastu lat? Ja też nie.
Lepiej być uważaną za chamską, złośliwą i wredną niż mieć kogoś na sumieniu. Takie przynajmniej było moje odczucie.
- Scar! - Piszczy Tori, wskazując palcem na kierunek, z którego przyszłyśmy i odwracam się, by zobaczyć, jak Jonathan rozmawia z Moreenem. Obaj chłopcy przenoszą na mnie wzrok, a ja już wiem, o czym rozmawiają.
Tego wieczoru pytanie, co robiłam u Evy Moreen padnie niejednokrotnie. Chyba czas wymyślić przekonującą wymówkę.
***
Boże, jutro mam pierwszy sprawdzian z biologii, a to drugi dzień szkoły. Chce umrzeć. Spóźniłam się cztery minuty na autobus i musiałam czekać na następny prawie dwie godziny. ._.
Natomiast, co do rozdziału to w przeciągu dwóch tygodni powinien pojawić się następny, ale nie obiecuję, bo rożnie może wyjść. Przepraszam za narrację. To było silniejsze ode mnie. Mam również nadzieję, że się nie zawiedliście.
Och, naprawę miło było to przeczytać to po takim dniu. Osoba, która układała plan ma chyba przegrzany komputerek. Kto normalny ustawia szesnastolatkom w środę pierwszą matmę. Pytam się kto?!
OdpowiedzUsuńWracając do rozdziału to dopiero w trzeciej linijce skapnęłam się, że to Biblia. Serio. Nie jestem jakaś religijna, ale trochę mi się głupio zrobiło, bo to takie typowe dla cytowania Biblii, jest ten fragment. Och, fajnie to wykombinowałaś. Oni są tymi istotami, prawda? I będą musieli zwrócić tą równowagę na świecie, bo ona zostanie rozchwiana, zgadłam? Polubiłam S. Jak dla mnie świetnie przedstawiłaś jej wygląd i taki ogólny styl. Widziałam ją przed oczami.
'' Deborah chyba, jednak miała racje. Mam aspołeczne skłonności, jeśli dotychczas jej nie zauważyłem.'' - Jakby nie patrzeć to facet ma przesrane w takim miasteczku i to jeszcze z jego skłonnościami.
''Gdy byłam młodsza, prosiłam Boga o dar cierpliwości. I nadal go, kurde, nie dostałam.'' - Rudym on chyba nie daje xd Nie mam nic do rudych, sama zawsze chciałam mieć takie włosy i oczojebne zielone oczy, ale tak mi się skojarzyło jak przeczytałam ten fragment.
Dzisiaj tylko cię chwalę, ale rozdział naprawdę jest świetny :D
Pozdrawiam, weny życzę i zapraszam na moje blogi :)
Kto? Nauczyciele. Niektórzy uważają, ze matematyka i poranek to świetne połączenie.
UsuńCiepło. Praktycznie, gorąco. :P Ojej, bardzo mi miło, ze polubiłaś Scarlett! W sumie to dobrze, bo będzie ona stosunkowo wyraźną postacią.
I padłam, jeśli chodzi o komentarz o rudych osobach... Ostatnio ich przybyło. :P
Bardzo dziękuję i również pozdrawiam. c:
Mam do Ciebie jedno poważne pytanko, kochana. Otóż... Co tak krótko? Czytam sobie, czytam, wciągam się, a tu nagle... Koniec. I tak siedziałam dłuższą chwilę, gapiąc się jak skończona idiotka w ostatni akapit, aż w końcu moje chaotycznie rozbiegane myśli łaskawie ułożyły się w jakieś w miarę normalne zdanie, które brzmiało następująco: "Ja chcę więcej". Poważnie, kochana, tak się wciągnęłam, że normalnie chyba zwariuję, czekając na następny rozdział!
OdpowiedzUsuńDobra, to teraz do rzeczy. Niby dlaczego przepraszasz za narrację? Idea przepraszania za cuda literatury jest jak dla mnie odrobinę bez sensu. Moim zdaniem narracja pierwszosobowa pasowała tutaj wprost idealnie, pozwoliła nam lepiej poznać bohaterów i wczuć się w ich sytuację. A skoro już o tym mowa to absolutnie i nieodwołalnie kocham Daniel. Koniec, kropka. Pal licho, że to dopiero pierwszy rozdział. Ani waż mi się go uśmiercać, rozumiemy się? Nawet o tym nie myśl! Bo jeszcze umrę z rozpaczy i mój duch będzie Cię prześladował. Poważnie, doskonale rozumiem te jego "aspołeczne skłonności". Kiedyś przytrafiło się coś podobnego do jego sytuacji ze Scarlett. Otóż pod koniec trzeciej gimnazjum jeden dziewczynie z naszego kólka teatralnego jacyś tam chłopacy gwizdnęli atrapę wiatrówki, która była niezbędnym rekwizytem. Podobno stał za tym "pan Tołoczko". Ja tam słyszałam to nazwisko po raz pierwszy w życiu. Ale po prawie trzech latach w gimnazjum dowiedziałam się, że "jeżeli w szkole dzieje się coś złego, to jak nic Tołoczko". Dobrze wiedzieć, nie? Dobra, ale odeszłam od tematu. Scarlett w sumie też polubiłam. Świetnie ją nam przedstawiłaś, od razu widać, jaka jest. Ciekawi mnie, jaką wymówkę wymyśli co do wizyty u Evy Moreen. I w sumie prawdziwy powód również. Bo znając Ciebie, moje domysły pewnie jak zwykle się nie sprawdzą i czymś mnie zaskoczysz :)
Pozdrawiam i życzę weny,
Lakia
Jestem i czytam.
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim - trochę szkoda, że rozdział taki krótki. Ale rozumiem, szkoła i mnie dopadła. Współczuję tej matematyki, ja tam ubolewam nad pięcioma lekcjami geografii tygodniowo. Ech, mogłam się rok temu porządnie zastanowić. Nie ważne, do sedna.
Scarlett rzeczywiście jest bardzo wyrazistą postacią i nie ukrywam, podoba mi się. Czy będzie ona czarnym bohaterem w tej opowieści? Byłoby ciekawie.
Podobnie, jak moja przedmówczynię, niesamowicie frapuje mnie powód wizyty u Evy Moreen. Nie chcę jednak strzelać, poczekam do następnego rozdziału.
Powodzenia.
Ściskam.
Witaj! Nominujemy Cię do nagrody Liebster Award! :)
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiamy,
Lily i Charlotte
Zaciekawił mnie zwłaszcza początek rozdziału. Poza tym naprawdę fajnie i przyjemnie piszesz. Lekko się czyta, więc tym bardziej mi się podoba.
OdpowiedzUsuńOczywiście Scarlett polubiłam od razu. Wydaje się być świetną postacią i jestem ciekawa, jaką rolę odegra w całej tej historii i dlaczego odwiedziła Evy.
Pozdrawiam serdecznie
http://the-gates-of-earth.blogspot.com/
Przyjemnie mi się czytało. Masz bardzo ładny, lekki styl, który już chyba opiewałam pod prologiem :)
OdpowiedzUsuńPolubiłam Scarlett. Niby taka czarna owca w rodzinie (a, właśnie - chciałabym się dowiedzieć więcej o jej bracie), ale wydaje mi się, że wcale nie jest taka zła, mimo że podobno była notowana. Ciekawi mnie, dlaczego odwiedziła matkę Dana i mam nadzieje szybko się dowiedzieć :)
Ach, zapomniałabym. Mistrzowski początek rozdziału!
Pozdrawiam,
Illusione
[lady-dirgel.blogspot.com]
Zwykle się rozwodzę, ale teraz spróbuję się streścić. Będzie więc niedługo. Najpierw (i głównie) o stronie technicznej.
OdpowiedzUsuńPowinnaś znaleźć betę. Poważnie. W Twoim opowiadaniu przecinki latają jak szalone, wskakując nawet za "więc", słowa czasami przeskakują siebie wzajemnie jak w wesołym tańcu, a od literówek się po prostu roi. Dochodzi do kwiatków takich jak ten akapit:
"Znaczy ja je tak sobie wyobrażałem, bo nie wyglądała, jakiś potwór. Po prostu pasowała za to na uosobienie gniewu."
Który powinnaś zdecydowanie przerobić, bo wywołuje u czytelnika tylko jeden grymas twarzy i jest to "wtf?". Spójrz na ten akapit zapisany w czytelniejszy sposób:
"To znaczy ja wyobrażałem je sobie w ten sposób, bo nie wyglądała jak jakiś potwór. Po prostu [lub!] Za to pasowała na uosobienie gniewu."
Przepraszasz także za narrację - cokolwiek to znaczy. Cóż, czas teraźniejszy nie jest niczym złym, niekiedy dodaje tekstowi dynamiki i choć jest mniej klasyczny, z pewnością umie pozytywnie zaskoczyć. Ale nie gdy miesza się z przeszłym, jak to jest w przypadku tego tekstu. Gdy piszesz, powinnaś zachować jeden czas, a nie je przeplatać - to miesza w głowie, źle wygląda i jest niepoprawne. Jeśli natomiast idzie o pierwszą osobę, ona także jest w pisaniu bardzo przyjemna, a w czytaniu nie dużo gorsza, jeśli oczywiście wykorzystujesz w pełni jej możliwości. A ty, kobieto, nie masz z tym problemów, zdecydowanie. Twoje postacie są boleśnie subiektywne, opisują wszystko z wybitnie swojego punktu widzenia - i to jest wspaniałe. Gorzej, że przeskok z narracją był tak nagły, że długą chwilę musiałam kontaktować, o co w ogóle cho. Proponuję jakoś się ustatkować. Albo pisać rozdział z perspektywy tego typka (Dana?), rozdział z perspektywy Scarlett (swoją drogą, świetne imię), albo jakoś to... oznaczyć. Bo ten sposób, który stosujesz, może być na dłuższą metę kłopotliwy.
A teraz bardziej o Twoim stylu. Poza licznymi błędami, jakie rozkwitają w tekście, czyta się Ciebie naprawdę nieźle (nie licząc tych zupełnie wtfgennych akapitów). Masz jednak tendencje do skakania między wątkami. Nie wymagam, by myśli Twoich postaci były ułożone, ale chwilami muszą być dla czytelnika nieco... jaśniejsze. Przykład? Pierwszy monolog Dana(?). Przez chwilę zupełnie nie mogłam się zorientować, o co chodzi z tą listą i wpisywaniem się. A jak już jesteśmy przy tym monologu, idziesz z akcją za szybko. Przez dokładne objaśnienie sytuacji bohatera nie pozostawiasz nawet nitki niepewności a, co za tym idzie, czytelnik czuje się trochę zniechęcony do dalszego czytania. Nieco lepiej jest przy fragmencie ze Scarlett - kodeks, aparat i inne takie - ale ten wątek jest dość... hm, przewidywalny, tak sądzę.
Niemniej widać koncept. Widać pewien plan. I ten cytat z Biblii to naprawdę zachęcający początek, wiesz? Musisz tylko zdecydowanie popracować nad literówkami, stroną techniczno-stylistyczną tekstu i ogarnąć chaotyczność.
A teraz tak bardziej drobiazgowo. Napisałaś o pracy domowej. Cóż, nie jestem stuprocentowo pewna, niemniej daję co najmniej 90% na to, że w USA prac domowych nie ma; a to tam żyją Twoje postacie, jak zgaduję? Ale to wymaga researchu. Ogółem pisanie w USA wymaga researchu (ha, ha, to zdanie chyba niedługo wejdzie na moją listę najczęściej wypowiadanych zdań). To takie tylko zastrzeżenie, porada, dla większej autentyczności.
Wybacz, że wyszło mi tak w negatywach; próbuję Ci wskazać błędy, bo wiem, że gdybyś je poprawiła (i nie poleciała po schematach), mogłoby Ci wyjść coś naprawdę dobrego.
Więc ćwicz, pracuj, kształtuj tekst, planuj, ogarniaj chaotyczność, stylistykę i PRZECINKI. PRZECINKI.
Pozdrawiam!
http://skraj-wymiaru.blogspot.com